Przejdź do głównej zawartości

Mój pierwszy raz...



 Z EDK związany jestem, od udziału w pierwszej mieleckiej edycji w 2015 roku. Pierwsza informacja, o tym wydarzeniu, trochę intrygująca, przymiotnik ekstremalna, kojarzył mi się z procesjami pokutników, biczujących się do krwi w Hiszpanii, czy w Meksyku. Dlatego z dużym zaciekawieniem, jak najszybciej zgłębiłem temat i okazało się, na szczęście, że nie o to chodzi. Drugą myślą była obawa, że to może jakaś sekta werbuje swoich wyznawców, ale fakt, że usłyszałem o EDK w kościele, uzmysłowił mi, że tak nie jest. Trochę poszperałem w intrenecie i spodobało mi się to, co tam znalazłem. 


Idee EDK odebrałem jako coś nowego, świeżego, wymagającego i ekscytującego w Kościele Katolickim. Forma pielgrzymki, zaledwie kilku, kilkudziesięciu godzinnej, szybkiej, nocnej wędrówki, umożliwiała,  znalezienie czasu na takie  przedsięwzięcie. Piątkowa noc, początek  weekendu, po powrocie do domu, można odpocząć, odespać i wrócić do swoich, codziennych obowiązków. Trochę było wahania, czy dam radę, miałem plany, trochę się rozchodzić, ale w końcu nic z tego nie wyszło.  Przygotowania ograniczyły się do zakupów, latarki czołowej i urządzenia do turystycznej nawigacji. Po sprawdzeniu prognozy pogody, tuż przed końcem zapisów, zgłosiłem swój udział EDK.

Nadszedł pamiętny piątek, wyruszam  do Pilzna. Najpierw tłumy ludzi przy wybieraniu pakietów uczestnika, uroczysta Msza Św., ostatnie rady organizatorów, lekkie zniecierpliwienie, bo każdy już chce wychodzić, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze. Zakładam kamizelkę odblaskową, można było też wykorzystać opaski  z pakietów, przygotowuję latarkę, uruchamiam GPS, sprawdzam, czy mam komplet zapasowych baterii i dosyć ostro zaczynam, ten ok. 47 kilometrowy marsz, aby uciec od większej grupy.

Pierwsza Stacja Drogi Krzyżowej, Kościół pw. Św. Mateusza, potem kładka na Wisłoce i trzeba uruchomić latarkę. Na razie teren znajomy, nie ma problemu z wyborem drogi. Z moim GPS nie za bardzo czuję się pewnie, bo jeszcze do końca, nie opanowałem jego obsługi. Mijają pierwsze kilometry, za mną długi rząd światełek, przed, tylko kilka. Mijają nas samochody organizatorów, fotoreporterów, kolejna stacja, modlitwa, czytanie rozważań i dalej w drogę. Wchodzimy do lasu, pierwsze skrzyżowanie i lekki dylemat, w prawo, czy w lewo.

Korzystam z opisu trasy i z GPS, mijają kolejne godziny, jest ciężko. Przechodzę przez podmokły teren, lekko zmrożony, następnie po rozłożonych paletach transportowych, przez rozlewisko przy kanale i cieszę się, że idę w czołówce grupy, bo to wszystko jest jeszcze nie wyrobione i stabilne, a po za tym mam pewien komfort iluzji samotności, intymności potrzebnej do modlitwy. O tym, że idę dobrze upewniają mnie rozstawione co jakiś czas auta organizatorów i migające w oddali światełka latarek.

Nogi, co raz bardziej bolą. Coś tam, gniecie w bucie, za chwilę, łupie w kolanie. Chwilę przysiadam gdzieś, na krawężniku, trzeba  zjeść i napić coś ciepłego. Jest zimno, trzeba się zbierać, ciężko się ruszyć, ale powoli mięśnie rozgrzewają się i jakoś idę. Dołączam do grupy młodych mężczyzn w mundurach wojskowych, jakoś mi tak w towarzystwie lżej. Zdaje się na nich w wyborze drogi, co okazuje się błędem, bo mylimy drogę i nadkładamy, na szczęście, tylko jakieś 2 km. Idę jak w transie, pomiędzy stacjami, rozmyślam o życiu, o Jezusie, o tym jak jeszcze daleko i czy dam radę. Staramy się robić jak najkrótsze postoje, aby mięsnie nie wystygły i zachować pewien rytm. Chłopaki dużo młodsi i też mają problemy, paradoksalnie, mnie to mobilizuje.

Zaczyna świtać, idziemy długi odcinek  asfaltową drogą, z każdym krokiem zbliżając się do celu. Żmudny, nudny odcinek, zaczynają nas mijać, coraz częściej samochody. W pewnym momencie spotykamy w bramie posesji, przy drodze, starszego mężczyzny, który pyta - oj biedacy, nie ma was kto podwieźć ? Nie bardzo mamy siły tłumaczyć, mówimy tylko, że to tak ma być, że to taka pielgrzymka i idziemy dalej. Widzimy już wieżę kościoła, naszego celu, niby blisko, ale jednak to jeszcze kilka kilometrów. Tutaj rozdzielamy się, każdy idzie swoim tempem, a każdy krok wydaje się być niemożliwym do powtórzenia. W końcu samotnie dochodzę do rynku Pilzna i mam do wyboru dwa kościoły. Wybieram ten mniejszy, przyklasztorny, gdzie łapię się na poranną mszę świętą.

Po mszy zostajemy zaproszeni do pobliskiego przedszkola na poczęstunek zorganizowany przez ówczesnego burmistrza Pilzna i personel placówki. Bardzo dziękuję za tak ciepłe, dosłownie, przyjęcie, w imieniu swoim i innych uczestników EDK. Miły czas, dobry posiłek, ale pora wracać, trzeba było podejść kawałek, może z kilometr do autobusu, oj było ciężko, boleśnie. Potem godzinny przejazd do domu i powtórka spaceru paralityka, a finalnie wejście po schodach, emocjonujące jak nigdy wcześniej. Dość powiedzieć, że każdą następną moją EDK, poprzedziły intensywne marsze treningowe i już nigdy nie było tak boleśnie i ekstremalnie, ale za to szybciej  wracałem do zwyczajnej formy.

Moi drodzy, jest ciężko, chwilami ekstremalnie, czasem strasznie zimno, jest ból, niepewność, może i strach. Czy to znaczy, że nie warto się męczyć ? Może kogoś przestraszyłem ? Ta noc jest przeznaczona dla nas i Boga, to nasze spotkanie. Idziesz z Jezusem, jak z kumplem, który o Ciebie dba, jeśli coś dasz od siebie, to zostanie Ci oddane  podwójnie. Czuje się tą więź, to jest czas na szczerość, na oczyszczenie, docenienie cierpienia na Krzyżu, na przemyślenia i na trudne decyzje. Ja idę, kolejny raz zmierzyć się z własnymi słabościami i mam nadzieję wrócić, choć zmęczonym fizycznie, to  szczęśliwym i wzmocnionym mentalnie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego trasy EDK mają 40 km i więcej?

L udzie pytają, więc postaram się odpowiedzieć.  Trasy są tak długie, bo mają być ekstremalnie trudne, a jednak w zasięgu przeciętnego, zdrowego człowieka, mało przysiadującego na kanapie, przed telewizorem.  W tym miejscu muszę wspomnieć o treningach, marszach organizowanych w Mielcu, mających na celu rozruszanie mięśni, stawów, ale i przy okazji przetestowania obuwia, ubrania i innego sprzętu, np. latarki, czy termosu. Ponadto jest czas na wymianę doświadczeń, dobre rady i opowieści o przygodach związanych z EDK i nie tylko. Jest fajna atmosfera, a kilometry szybko ubywają. Szkoda tylko, że frekwencja na tych "spacerach" jest kiepska. Pytane o to osoby, tłumaczą się brakiem czasu i dosyć beztroskim podejściem, poboli i przestanie. Dodam od siebie, tak przestanie, gdzieś, po trzech dniach, ale wcześniej każdy krok, np. po schodach, jest wyzwaniem. Więc zachęcam do długich spacerów, zorganizowanych przez nas, czy we własnym zakresie, bo to naprawdę się opłaca. Wr

Którą trasę wybrać na pierwszy raz?

Nie ma tras łatwych. Wszystkie opisy tras naszego rejonu na stronie  https://www.edk.org.pl/ ,  zawierają sformułowanie    "Prosimy o rozważny wybór trasy w zależności od indywidualnych możliwości wysiłkowych. Powyższa trasa jest bardzo długa, wyczerpująca i wymaga znakomitego przygotowania fizycznego"  Skoro każda jest taka ciężka, to którą wybrać?  Pierwsza myśl, to wybór  oczywiście ze względu na długość trasy, co jest  jak najbardziej słuszne, ale dochodzi jeszcze profil wysokości, czyli    czy  nasza droga biegnie pod górę,  czy  w dół. W naszym rejonie dominuje teren płaski, ale kilka tras ma odcinki z podejściami, mniej czy bardziej stromymi. W opisach tras używane jest określenie suma podejść, czyli wysokość w pionie do pokonania, ale jest to suma tych podejść na całej trasie, więc nie wiemy, czy to jest jedno podejście, czy kilka. Uznano jednak, że to wystarczy, a przy naszych warunkach terenowych jestem gotów się z tym zgodzić.  Dla wnikliwych, do dokładn

Z historii Mieleckiej EDK

M oi drodzy, dziś o ekstremalnej nocnej wędrówce z perspektywy organizatora. Moja pierwsza EDK była też, pierwszą zorganizowaną w Mielcu. Wtedy, byłem zwykłym, uczestnikiem, tak naprawdę, nie do końca wiedziałem, o co  chodzi. Był 2015 rok i duży entuzjazm, związany z zaproponowaną, nową formą, przeżywania cierpienia Jezusa, modlitwy, pokuty w kontekście przygotowania do celebracji Wielkiego Tygodnia i Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego.  G łówny sprawca zamieszania Tomek, zmobilizował do pracy przy tej, pierwszej edycji sporą grupę ludzi, w większości z grona lektorów. Myślę, że samo przygotowanie techniczne trasy było dla niego stosunkowo łatwe, jako dla studiującego geodezję i zapalonego rowerzysty, o tyle uzgodnienia, z różnymi instytucjami,  począwszy od parafii, policji, leśnictw, po pogotowie ratunkowe, zapewne, nie było proste. Przekonanie ludzi, wytłumaczenie o co chodzi, bywa bardzo trudne. Jednak z  Bożą pomocą udało się dopełnić formalności.  J eszcze wtedy, były wymogi,