Idee EDK odebrałem jako coś nowego, świeżego, wymagającego i ekscytującego w Kościele Katolickim. Forma pielgrzymki, zaledwie kilku, kilkudziesięciu godzinnej, szybkiej, nocnej wędrówki, umożliwiała, znalezienie czasu na takie przedsięwzięcie. Piątkowa noc, początek weekendu, po powrocie do domu, można odpocząć, odespać i wrócić do swoich, codziennych obowiązków. Trochę było wahania, czy dam radę, miałem plany, trochę się rozchodzić, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Przygotowania ograniczyły się do zakupów, latarki czołowej i urządzenia do turystycznej nawigacji. Po sprawdzeniu prognozy pogody, tuż przed końcem zapisów, zgłosiłem swój udział EDK.
Nadszedł pamiętny piątek, wyruszam do Pilzna. Najpierw tłumy ludzi przy wybieraniu pakietów uczestnika, uroczysta Msza Św., ostatnie rady organizatorów, lekkie zniecierpliwienie, bo każdy już chce wychodzić, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze. Zakładam kamizelkę odblaskową, można było też wykorzystać opaski z pakietów, przygotowuję latarkę, uruchamiam GPS, sprawdzam, czy mam komplet zapasowych baterii i dosyć ostro zaczynam, ten ok. 47 kilometrowy marsz, aby uciec od większej grupy.
Pierwsza Stacja Drogi Krzyżowej, Kościół pw. Św. Mateusza, potem kładka na Wisłoce i trzeba uruchomić latarkę. Na razie teren znajomy, nie ma problemu z wyborem drogi. Z moim GPS nie za bardzo czuję się pewnie, bo jeszcze do końca, nie opanowałem jego obsługi. Mijają pierwsze kilometry, za mną długi rząd światełek, przed, tylko kilka. Mijają nas samochody organizatorów, fotoreporterów, kolejna stacja, modlitwa, czytanie rozważań i dalej w drogę. Wchodzimy do lasu, pierwsze skrzyżowanie i lekki dylemat, w prawo, czy w lewo.
Korzystam z opisu trasy i z GPS, mijają kolejne godziny, jest ciężko. Przechodzę przez podmokły teren, lekko zmrożony, następnie po rozłożonych paletach transportowych, przez rozlewisko przy kanale i cieszę się, że idę w czołówce grupy, bo to wszystko jest jeszcze nie wyrobione i stabilne, a po za tym mam pewien komfort iluzji samotności, intymności potrzebnej do modlitwy. O tym, że idę dobrze upewniają mnie rozstawione co jakiś czas auta organizatorów i migające w oddali światełka latarek.
Nogi, co raz bardziej bolą. Coś tam, gniecie w bucie, za chwilę, łupie w kolanie. Chwilę przysiadam gdzieś, na krawężniku, trzeba zjeść i napić coś ciepłego. Jest zimno, trzeba się zbierać, ciężko się ruszyć, ale powoli mięśnie rozgrzewają się i jakoś idę. Dołączam do grupy młodych mężczyzn w mundurach wojskowych, jakoś mi tak w towarzystwie lżej. Zdaje się na nich w wyborze drogi, co okazuje się błędem, bo mylimy drogę i nadkładamy, na szczęście, tylko jakieś 2 km. Idę jak w transie, pomiędzy stacjami, rozmyślam o życiu, o Jezusie, o tym jak jeszcze daleko i czy dam radę. Staramy się robić jak najkrótsze postoje, aby mięsnie nie wystygły i zachować pewien rytm. Chłopaki dużo młodsi i też mają problemy, paradoksalnie, mnie to mobilizuje.
Zaczyna świtać, idziemy długi odcinek asfaltową drogą, z każdym krokiem zbliżając się do celu. Żmudny, nudny odcinek, zaczynają nas mijać, coraz częściej samochody. W pewnym momencie spotykamy w bramie posesji, przy drodze, starszego mężczyzny, który pyta - oj biedacy, nie ma was kto podwieźć ? Nie bardzo mamy siły tłumaczyć, mówimy tylko, że to tak ma być, że to taka pielgrzymka i idziemy dalej. Widzimy już wieżę kościoła, naszego celu, niby blisko, ale jednak to jeszcze kilka kilometrów. Tutaj rozdzielamy się, każdy idzie swoim tempem, a każdy krok wydaje się być niemożliwym do powtórzenia. W końcu samotnie dochodzę do rynku Pilzna i mam do wyboru dwa kościoły. Wybieram ten mniejszy, przyklasztorny, gdzie łapię się na poranną mszę świętą.
Po mszy zostajemy zaproszeni do pobliskiego przedszkola na poczęstunek zorganizowany przez ówczesnego burmistrza Pilzna i personel placówki. Bardzo dziękuję za tak ciepłe, dosłownie, przyjęcie, w imieniu swoim i innych uczestników EDK. Miły czas, dobry posiłek, ale pora wracać, trzeba było podejść kawałek, może z kilometr do autobusu, oj było ciężko, boleśnie. Potem godzinny przejazd do domu i powtórka spaceru paralityka, a finalnie wejście po schodach, emocjonujące jak nigdy wcześniej. Dość powiedzieć, że każdą następną moją EDK, poprzedziły intensywne marsze treningowe i już nigdy nie było tak boleśnie i ekstremalnie, ale za to szybciej wracałem do zwyczajnej formy.
Moi drodzy, jest ciężko, chwilami ekstremalnie, czasem strasznie zimno, jest ból, niepewność, może i strach. Czy to znaczy, że nie warto się męczyć ? Może kogoś przestraszyłem ? Ta noc jest przeznaczona dla nas i Boga, to nasze spotkanie. Idziesz z Jezusem, jak z kumplem, który o Ciebie dba, jeśli coś dasz od siebie, to zostanie Ci oddane podwójnie. Czuje się tą więź, to jest czas na szczerość, na oczyszczenie, docenienie cierpienia na Krzyżu, na przemyślenia i na trudne decyzje. Ja idę, kolejny raz zmierzyć się z własnymi słabościami i mam nadzieję wrócić, choć zmęczonym fizycznie, to szczęśliwym i wzmocnionym mentalnie.
Komentarze
Prześlij komentarz